Historia rodziny Burchardów (w pisowni oryginalnej Burkhartów) interesowała mnie, odkąd pamiętam. Nie tylko dlatego, że chodziło o moich przodków. Interesowała mnie – z racji zawodu – od strony historycznej i fascynowała od strony emocjonalnej.
W losach tej rodziny widać jasno, w jaki sposób wpływają na życie jednostki zarówno uwarunkowania społeczno-polityczne, ogólnie mówiąc – bieg historii, jak i konstruktywny pęd do bycia kowalem własnego losu. Nic nie jest tu zerojedynkowe – historia jest bezlitosnym decydentem, ale i instynkt przetrwania bywa nie do pokonania. Oddziaływania zewnętrzne i wewnętrzne kształtują się różnie i zależne są od wielu czynników, których czasem nie sposób wskazać czy nazwać. Czasem idzie się z wiatrem, kiedy indziej pod wiatr. Czasem ma się pecha, a czasem szczęście – i choć to wielce złudne i niekonkretne kategorie, przyjęło się uważać jednak, że mogą stanowić o ludzkim losie.
Śledząc historię Burkhartów/Burchardów trudno nie snuć refleksji nad dramatem ich wyborów życiowych. Emocje, związane z decyzją o opuszczeniu swojego miejsca na ziemi, chociaż w jakimś momencie być nim ono przestaje, są niewyobrażalne. Członkowie rodziny żyli w Erfweiler kilkaset lat. Zapewne wiedzieli, że żyli tam „od zawsze” – mieli tam groby dziadów i pradziadów, historie rodzinne, jakiś skrawek własnej ziemi. I musieli podjąć postanowienie opuszczenia tego. Na zawsze. Pozostawić członków rodziny, przyjaciół, znajomych, dom rodzinny, znane miejsca. Z myślą, że raczej nie będzie powrotu, że najprawdopodobniej już nigdy bliskich sobie ludzi i kątów nie zobaczą.
Dramat ich miał też drugą stronę medalu – niepewność. Nie byli bowiem w stanie przewidzieć skutków tego, co robią. Co ich czeka? Mieli udać się do nieznanego kraju – absolutnie nieznanego. Nie tylko kulturowo i językowo – a być może nie orientowali się nawet za dobrze, że zetkną się na miejscu z ludnością mówiącą nie jednym, ale dwoma różnymi językami. Czy wiedzieli, że jadą na ziemie podbitego narodu, będącego w sprzeciwie wobec swoich władz, co utrudnia zwykle normalne życie? Nie wiedzieli, jak wygląda krajobraz, jaki jest miejscowy klimat. I ostatecznie – jak zostaną przyjęci. Czy rzeczywiście poprawią swój los.
Decyzję taką jednak podjęli i konsekwentnie zrealizowali.
Legendy rodzinne na temat tej decyzji były dwie. Jedna, że sprzyjali Napoleonowi i w momencie, gdy Palatynat przestał być francuski i wrócił do Bawarii, źle ich z tego powodu traktowano. Druga, że jako katolicy byli prześladowani. Obie są bzdurne. Balthasar, ojciec braci, którzy wyemigrowali z Palatynatu do Królestwa Polskiego, a konkretnie do Imperium Rosyjskiego, był w armii Napoleona nie z własnej woli i to kilka tygodni, nie walczył nigdzie – odesłano go do domu, bo był chory. Katolików też nikt w Bawarii nie prześladował, Bawaria była katolicka. W tej legendzie widzę raczej odbicie bogoojczyźnianego światopoglądu rodziny, która osiadła w końcu w Częstochowie.
Przyczyny wyjazdu były proste – nie było co jeść.
Wystarczy pojechać do Erfweiler i zobaczyć tę małą wioseczkę w wąskiej dolince wśród zalesionych stoków i gdzieniegdzie skał, niemal pozbawioną pól uprawnych, by to zrozumieć. Z Erfweiler, a szerzej z Palatynatu, istniała też przez lata masowa emigracja do Ameryki.
Tak położona jest wieś Erfweiler:

Tablica informacyjna dla turystów w Erfweiler ze szlakami turystycznymi – rok 2021. Ukazuje położenie Erfweiler między górami, ograniczającymi jego rozwój gospodarczy. W dawnych wiekach wieś nie była tak duża. Na pewno dwieście lat wcześniej pól uprawnych było mniej, bo mieszkańcy nie mogli swobodnie karczować lasów.
Ogromnie interesowało mnie, jak i kiedy moi przodkowie po kądzieli przybyli do Polski. K t o konkretnie tu przyjechał. Gdzie się osiedlili? Co robili? Jak im się żyło? Stąd też zamysł zbadania historii rodziny – nawet nie jako m o j e j rodziny, ale rodziny emigrantów-imigrantów jako takiej – nie dawał mi spokoju od lat. Nigdy jednak nie było na to czasu. Aż zdałam sobie sprawę, że tego czasu mam coraz mniej.
Nie ukrywam, że ilość dostępnego materiału historycznego okazała się tak obfita, że praca się rozrosła. Ponad moje zamierzenia i ponad miarę. Z historii rodziny rozrosła się w Wielką Księgę Burchardów. I to – do pewnego stopnia, mocno zaskakującego zresztą – Burchardów, współtwórców przemysłowej Łodzi! Można też na podstawie dostępnych materiałów sformułować szersze wnioski – o długości życia, wieku zawierania związków małżeńskich, dzietności etc. A wreszcie – o dążeniu do poprawy bytu, statusu społecznego, kształcenia się. Wynika stąd stara i banalna, ale absolutnie niepodważalna prawda – nasi przodkowie, to, kim byli i kim chcieli być, stworzyli nas nie tylko dosłownie, ale też kulturowo. Nie tylko mamy ich geny, czasem lepsze, czasem gorsze, ale też ich decyzje miały wpływ na to, gdzie – i jakie – jest nasze własne miejsce na ziemi.
Trudno ocenić, w jak dużym stopniu przyjazd do Polski/Rosji zmienił życie Burchardów – w pierwszym pokoleniu – na lepsze. Dostali ziemię – tego na pewno w Erfweiler brakowało. W dokumentach określa się ich jako gospodarzy, rzemieślników, ale i komorników, czyli nie samodzielnych gospodarzy. W każdym razie nie ma dowodów, jakoby któryś z przybyłych uznał emigrację na tyle za porażkę, by wrócić do domu. Drugie pokolenie – dzieci imigrantów – na ogół pozostawało w tym samym miejscu, choć nie zawsze. Mój pradziadek Johannes/Jan przeszedł w szeregi mieszczaństwa i osiągnął stopień zamożności, jaki w Erfweiler nie byłby możliwy. Otworzył też przed dziećmi i siłą rzeczy wnukami możliwość zdobycia wykształcenia i dalszego awansu społecznego. Oczywiście z biegiem czasu i warunki bytowo-społeczne w Palatynacie się zmieniały, szczególnie wykształcenie stawało się coraz bardziej dostępne, niemniej można ocenić, że decyzja Burkhartów o emigracji w konkretnym momencie okazała się słuszna.
Patrząc w szerszym kontekście na emigrację niemiecką z pierwszej połowy XIX na teren Królestwa Polskiego, do guberni mazowieckiej i kaliskiej, podkreślić też trzeba jej znaczenie dla gospodarczego rozwoju tych terenów. Burkhartów/Burchardów uznać należy niemal za budowniczych Łodzi! W obręb dzisiejszego wielkiego miasta weszły tereny, gdzie osadzono niemieckich przybyszów, tak zwanych kolonistów. Osady przez nich zamieszkałe, stare i nowe – Nowosolna, Wiączyń Górny, Nery, Budy Stokowskie, Andrespol/Andrzejów, by wymienić tylko kilka, powiększały dzięki nim swój areał uprawny, rozwijały infrastrukturę. I wreszcie zaludniając te tereny koloniści byli ojcami robotników przemysłowej Łodzi. Sześciu braci Burkhartów, synów Balthasara i Magdaleny Ehrhard, którzy przybyli do Polski, miało łącznie ponad 60 dzieci, ponad 250 wnuków i około 350 prawnuków! O dalszym potomstwie już nie wspomnę, ale bez wątpienia poprawili demografię, bo już w kilku pierwszych pokoleniach przysporzyli Polsce przynajmniej prawie 700 nowych obywateli! Są to oczywiście liczby szacunkowe, mogło być ich więcej, bo na pewno – i to trzeba podkreślić – nie wszystkich potomków udało mi się znaleźć. Przypuszczam, że większość ich zstępnych pozostała w Łodzi i okolicy.
Małgorzata Duczmal, Poznań, maj 2023 r.